niedziela, 30 września 2012

O tańcu.


   Chciałabym napisać dziś coś o tańcu orientalnym zwanym potocznie "tańcem brzucha". Tak mnie naszło po prostu słuchając paru piosenek z przeszłości... Przypomniałam sobie moje pierwsze przygody z muzyką orientalną i także z tymże tańcem. Było to dość wcześnie, bo jeszcze w szkole podstawowej. Nigdy wcześniej ani nie oglądałam żadnych pokazów tego tańca, ani tym bardziej nie uczęszczałam na kursy. Zresztą wtedy nie było jeszcze chyba takich kursów... Jednak od początku czułam, że jest on mój. Po prostu mój. Bywa, że kupując buty przymierzymy nagle, bez zastanowienia jakąś parę i leży jak ulał, jakby dla nas były stworzone. O czymś takim mówię. Tak było w moim przypadku z tańcem orientalnym. Jednocześnie, co oczywiście idzie w jakimś stopniu w parze, uwielbiałam muzykę wschodnią, także odkąd pamiętam. Jednak jak wiadomo, nie każdy gatunek muzyki wschodniej nadaje się do tegoż tańca, czy do tańca w ogóle. Ja uwielbiałam w każdym wydaniu, choć różnie to ewoluowało u mnie. Raz wolałam taką bardziej "skoczną", innym razem sentymentalną. Zmieniało się to, z pewnością w odniesieniu do wydarzeń w moim życiu. Teraz jestem nieco bardziej wybredna, kiedyś wszystko jak leci sprawiało, że fruwałam ze szczęścia. Być może dlatego, że po prostu nie było takiej obfitości i wyboru w tym zakresie. Skąd czerpałam swoje zbiory? Po pierwsze przez radio. Kiedyś udało mi się przypadkowo trafić na jakiś arabski kanał radiowy, oczywiście słyszalny minimalnie, dla mnie jednak to był cud świata. Odleciałam od razu. Pamiętam jak nagrywałam na kasetę wszystko jak leci, czy to muzyka, czy wiadomości. Potem podczas mojej pierwszej wizyty w Turcji, w wieku 14 lat, kupiłam sobie pierwsze kasety. Były to kasety głównie z muzyką arabską, choć nie ma takich w Turcji wiele (przynajmniej wtedy nie było) i choć budziło to niemałe zdziwienie wśród sprzedawców. Dlaczego nie kupię sobie chociażby takiego Tarkana??! Przecież tyle jest najrozmaitszych kaset do wyboru i koloru! Akurat muzyka arabska? Patrzyli na mnie z niesmakiem. Było to dla nich formą obelgi, choć nie zamierzonej. Co za bezguściem trzeba być, by przyjechać do Turcji i wobec ogromu najróżniejszych możliwości pytać o muzykę arabską!
Jedyne dostępne wówczas kasety z muzyką arabską, były to składanki muzyki egipskiej, pod nazwą Mezdeke. Tu proszę bardzo przykład:)









Mezdeke zresztą to grupa trzech kobiet tańczących coś na kształt "tańca brzucha" do tej właśnie muzyki. Pamiętam, że długo nie mogłam zrozumieć, o co w tym chodzi. Jak z innych źródeł się dowiedziałam, piosenki znajdujące się na kasecie nie miały nic wspólnego z nazwą "Mezdeke", były to po prostu zwykłe, popularne w Egipcie piosenki, różnych wykonawców. Jak się potem okazało była to muzyka, do której one wykonywały swoje układy taneczne.Oczywiście na kasecie nie było ich ani widać (poza zdjęciem) ani słychać. Taniec można było zobaczyć na przykład w telewizji, czy też podczas jakiegoś występu na żywo. Zresztą jak na moje, nawet ówczesne, bezkrytyczne oko, ich taniec nie był zbyt porywający. Taki sobie układzik, machanie spódnicą itp. Mi taniec orientalny nie z tym się kojarzył. Zdecydowanie za mało było w tym pasji, ruchu, płynności i jakby to ująć...stopienia ciała z muzyką? Widać było na pierwszy rzut oka, że jest to wystudiowane, a nie wypływające z wnętrza, zapamiętane, a nie spontaniczne, wykonane bardziej na pokaz niż dla przyjemności. Dlatego mi się nie podobało. I dlatego też nie podobały mi się wszystkie temu podobne pokazy wykonywane w hotelach dla turystów, czy też w telewizyjnych programach. Dlatego też od początku, mimo że sama uwielbiałam ten taniec, nigdy nie chciałam zapisać się na żaden kurs. Nie chciałam uczyć się konkretnych ruchów, technik, metod, układów itp. Miałam wrażenie, że gdybym podeszła do tego od tej strony straciłabym świeżość spojrzenia i zdolność spontanicznego reagowania na muzykę. Wystarczy wyobrazić sobie ten mechanizm. Jak tańczy osoba, która tańca nauczyła się na kursie? (Być może się mylę. Być może generalizuję. Na pewno tak jest.) Samo słowo "nauczyła się" mówi już wiele. Nie umiała, jednak poszła na kurs i się nauczyła. I teraz już umie. A jak tańczy ktoś, kto czuje potrzebę tańca, chociaż nigdy się go nie uczył? Bo gdy słyszy muzykę nie może usiedzieć na miejscu. Bo czuje muzykę i celem jego nie jest pokazanie czegoś innym, a po prostu poddanie się spontanicznej potrzebie wyrażenia tego, co czuje. Dlatego właśnie nigdy nie poszłam na żaden kurs. To była podstawowa przyczyna. Oczywiście doszły także inne całkiem bezsensowne, jednak bardziej konkretne i niby logiczne, typu nie mam czasu, typu mam ważniejsze sprawy na głowie, typu po co mi to, przecież i tak nie zostanę tancerką (!!?) itd. Tak naprawdę zawsze chciałam zostać tancerką. Wiedziałam wewnętrznie, że to dało by mi radość. Taką prawdziwą radość.
Jednak przede wszystkim kurs kojarzył mi się z nauką czegoś. Nie chciałam poznawać  "kroków", "technik", "układów". Chciałam tylko wyrażać, to co czułam.
W tych zamierzchłych czasach korzystałam z każdej okazji wyrażania. Lubiłam tańczyć.
Jednak miałam też pewne przekonania...
Przekonania te zwyciężyły i na długo, bardzo długo, zdecydowanie za długo oddaliłam się od swojej pasji, od wyrażania siebie. Uznałam tą formę wyrażania za powód do wstydu (!?).
Ta postawa utrwaliła mi się tak bardzo, że nawet uwierzyłam, że był to tylko jakiś wybryk młodzieńczych lat, że nie potrzebuję tego do szczęścia, że mogę się tego wyrzec...
Dopiero teraz widzę, jaki ma to związek z osobowością. Że wyrzeczenie się tak ważnej części siebie spowodowało, powstanie różnych blokad i zahamowań. Wcześniej blokady te również miałam, bo z pewnością wynikały one np. ze sposobu wychowania, jednak właśnie taniec sprawiał, że znikały. Wyrzeczenie się tańca spowodowało, że stały się treścią życia i nawet uwierzyłam, że tak wygląda moja osobowość. Życie w cieniu, w ukryciu nawet, pod wieloma zasłonami, tymi fizycznymi i tymi duchowymi... Wybrałam skrycie się gdzieś pod powierzchnią, tak by nie widzieć tego, co burzy spokój i by nie być widzianą.
Nie o tym miałam pisać. Jednak to wyjaśnienie również jest ważne. Uświadamia mi, gdy to piszę, choć już wcześniej sobie to uświadomiłam, jednak uświadamia mi ponownie, jak ważny jest taniec.
Dlaczego taniec orientalny akurat?
Być może chodzi o wibrację dopasowaną do mojej osobistej wibracji, być może o jakieś inne powiązania. Jednak to ta forma tańca od zawsze najbardziej mi odpowiadała.
Zawsze miałam takie dziwne uczucie braku z tym związanego, jakbym nie wykonała jakiejś misji, jakbym coś straciła, uciekając od tego co daje mi taką przyjemność.
Od jakiegoś czasu jednak powoli, stopniowo zbliżam się w tym kierunku. Nie mam powodu utrzymywać w umyśle błędnych przekonań na swój temat i na temat rzeczywistości. Te przekonania ograniczają i odgradzają od pełni. Wiem, że droga prowadzi przez taniec.
Na koniec wspomnę o pewnym sposobie na rozwiązywanie problemów, jaki od jakiegoś czasu stosuję, a który związany jest właśnie z tańcem. Taniec sprawia, że się otwieram i pozbywam blokad i dzięki temu, gdy tańczę, łatwiej jest mi usłyszeć głos wewnętrzny. To taka forma medytacji. Poddaję się muzyce, dzięki czemu nie myślę. Gdy myśli ustają pojawia się wewnętrzna pustka. To ta pustka, której istnienie zagłusza natłok myśli, dźwięków i wszelkich natrętnych bodźców w życiu codziennym. I to z tej pustki rodzą się odpowiedzi. Czasem w formie pomysłu, spontanicznego, nie wiadomo skąd, a jakże trafnego i odkrywczego. Czasem w formie głosu, czasem obrazu, a czasem odczucia. Nie zawsze udaje się to uchwycić. Czasem jak płomień pojawia się i gaśnie po chwili. Jednak pozostawia cząstkę świadomości. Czuję się bliżej sedna i im więcej tańczę tym więcej spokoju mam w sobie. Odczytywanie w ten sposób rzeczywistości jest z jednej strony jak zabawa, z drugiej zaś daje poczucie bliskości Źródła. Poczucie jedności rodzi się wtedy i wewnętrzny spokój. A także pewność tego, że jestem na właściwej drodze. Nie ma znaczenia, którędy, ma jednak znaczenie dokąd...
W taki więc sposób szukam rozwiązań i często je znajduję. Szukanie rozwiązań w sobie niczym tak naprawdę nie różni się od różnorakich form "wróżenia" (nie przepadam za tym słowem). Różnią się one tylko narzędziem. Narzędziem może być tarot, kształt chmur, fusy z kawy czy cokolwiek. Ale sednem jest dotarcie do własnego wnętrza i usłyszenie tego, co mówi...



piątek, 7 września 2012

Znowu przepis

Lubię gotować. Odkrywczo stwierdziłam to wczoraj przygotowując potrawę, jak zwykle z głowy, własną kombinację składników, tak jak mi ochota w danej chwili przyszła. Nigdy nie umiałam gotować potraw tzw. tradycyjnych, posiadających swój stały przepis i nazwę. To nie dla mnie, nie lubię schematów. Satysfakcję daje mi wymyślanie własnych potraw. Oczywiście istnieją takie potrawy, z tych mających nazwę i przepis, które potrafię wykonać. Ale niewiele tego. Wczoraj zrobiłam po raz pierwszy w życiu paprykę nadziewaną. Wyszła przepysznie, ale nie była to oczywiście papryka według przepisu tylko taka jak sobie zechciałam. Bezmięsna, za to z całą masą pysznych warzywek.
Podaję więc przepis:

Składniki:
kilka papryk o kształcie nadającym się do faszerowania (dolmalik), dowolnego koloru
ryż
pomidory
bakłażan
cukinia
1/2 ostrej papryczki
natka pietruszki
przecier pomidorowy
oliwa z oliwek
sól
oregano

I oczywiście znowu, jeśli ktoś lubi, może być cebula, czosnek itp. oraz inne przyprawy (znowu nie miałam).
Warzywa (poza paprykami przeznaczonymi do faszerowania) kroimy w drobną kostkę. Jedną z papryk także kroimy, reszta zostaje w całości. Warzywa wrzucamy na rozgrzaną oliwę do garnka i dusimy pod przykryciem na wolnym ogniu aż staną się papką (poza natka pietruszki). Dodajemy do nich oregano i sól. Gotujemy ryż. Do dużej miski wsypujemy ugotowany ryż i papkę z warzyw. Część papki pozostawiamy w garnku. Dodajemy pokrojoną natkę pietruszki. Mieszamy ryż i warzywa. Pozostałe papryki wydrążamy i napełniamy powstałym farszem. Układamy je w garnku na pozostałym tam farszu i dolewamy wody na wysokość połowy papryki. Dodajemy trochę przecieru pomidorowego i solimy. Przykrywamy i dusimy aż papryki zmiękną. 

Smacznego!