sobota, 21 października 2017

Uważaj o czym marzysz, bo się spełni...
Granica między niespełnionym, a spełnionym marzeniem jest bardzo płynna. Można by powiedzieć, że aż strach marzyć, bo łatwiej jest spełnić marzenie niż później od niego uciec, gdy okaże się, że coś nie tak...

sobota, 10 czerwca 2017

Marzenie

Pewnego razu było sobie marzenie. Było sobie malutkie, gdzieś na dnie, siedziało po cichu i udawało, że go nie ma.
Samo nawet zapomniało, że istnieje.
Gdy tak siedziało na dnie, wszystko dokoła stało się czarno białe. Było szaro i nudno. Marzenie siedziało dalej i nawet nie podejrzewało, że kolor rzeczywistości ma jakiś związek z nim samym.
No tak, jest tak szaro i buro – mówiło. Jakżesz mogę wyjść na wierzch? Nie ma sensu, przecież i tak nie mam szans. Nie zmienię świata. To świat niech się zmieni, a wtedy może pomyślę...
I siedziało dalej.
Pewnego razu, zupełnie przypadkiem - z pewnością nie miało to nic wspólnego z niczym, ani też nie było odgórnie zamierzone - marzenie wypłynęło na wierzch.
Może się zamyśliło? A może coś ciekawego zobaczyło na powierzchni? Może usłyszało jakiś głos i wydawało mu się, że ktoś je woła? Nie wiadomo. Ale wypłynęło.
Spojrzało przed siebie wzrokiem nieobecnym. Gdy tak patrzyło, nagle światło, które było tam cały czas, a jedynie z niewiadomej przyczyny nie rozświetlało już świata jak dawniej, zobaczyło je i roześmiało się.
Roześmiało się i rozświetliło świat na nowo. Wszystko znowu stało się piękne. Pojawiły się kolory. Piękniejsze niż kiedykolwiek.
Wtedy marzenie odzyskało jasność widzenia. Rozejrzało się dookoła uważnie i nie wierzyło swoim oczom. Kolory były obecne! Pełno kolorów. Było pięknie!
Nie rozumiało, co się stało, że tak nagle pojawiły się kolory. Ale to nie było już ważne.
Uwierzyło, że ma szanse na nowo. Otworzyło swoje serce i wypuściło z niego morze świetlistych motyli.
Uwierzyło, że może istnieć. Że świat jest mu przyjazny. Że spełnienie pochodzi z jego wnętrza. Że kolory pochodzą z wnętrza. Zrozumiało, że kolory zniknęły, bo ono się schowało. Że nic nie było możliwe, bo ono siedziało schowane. Że wszystkie możliwości siedziały schowane w jego sercu.
Odtąd świat zawsze już był pełen blasku, nigdy już nie stał się czarno biały. Świetliste motyle obleciały cały wszechświat i zaniosły miłość do wszystkich jego zakątków. Marzenie się spełniło, bo uwierzyło, że może...

piątek, 25 marca 2016

Zmiany

Zmiany, zmiany, zmiany! Gdy już wszystko tutaj dopracuję, wracam do pisania w Cafe Hurriya. Jednak tym razem będzie inaczej.
Jest inny etap, a inne etapy wymagają innych rozwiązań.
Przede wszystkim postaram się pisać regularnie, wg jakieś luźnego planu. Luźnego, bo jednak hurriya to hurriya, zasada swobodnego działania. Niech wszystko sobie nadal płynie w swoim tempie, jednak tym razem postaram się wytyczyć jakiś kierunek.
Planuję posty o języku tureckim, o kulturze, o tym i owym i oczywiście nie może zabraknąć luźnych przemyśleń. No i MUZYKA.
Poza tym będzie FP na facebooku. Dotychczas nie mogłam się przemóc, jednak mój sklep Hurriya przełamał tą blokadę. Nie mam jeszcze swobody w wyrażaniu myśli, ani nawyku udostępniania czegoś regularnie, jednak jestem o krok bliżej. Także będzie FP.
Planuję też przejście na swoją domenę. Nie wiem jeszcze, kiedy to zrobię, ale powoli zgłębiam temat.
Poza tym z tych rzeczy, które już widać to nowe kolory, logo i podłączony pięknie do bloga Hurriya EtnoSklep.
Także już teraz zapraszam do zaglądania i śledzenia postępów.
Otwarta też jestem na wszelkie sugestie, uwagi, krytykę itp. Można do mnie pisać na maila:
sklep@hurriya.pl lub cafehurriya@yahoo.com. Zapraszam!



wtorek, 23 lutego 2016

Hurriya EtnoSklep

No to jestem. I pragnę ogłosić, że właśnie powstaje SKLEP.
Internetowy. O nazwie Hurriya EtnoSklep.

W tej chwili jest w fazie budowy, a towar w drodze. Ale lada dzień ogłoszę OTWARCIE.
Także do zobaczenia :)


poniedziałek, 2 lutego 2015

Hurriya i zmiana. W swoim tempie.

Ten blog powstał w celu realizowania marzeń. Powstał, abym w codziennym chaosie nie zapomniała o swojej drodze. Abym jej nie zgubiła, a pierwotnie, abym ją w pełni odnalazła.
Po drodze dużo się zmieniało. Ja się zmieniałam. Gubiłam się i odnajdywałam. Uświadamiałam sobie to i owo. Uwalniałam się od czegoś, wpadałam w co innego. Szukając wolności (hurriya). Zrozumiałam, że wolność zaczyna się w środku. A dopiero potem może promieniować do zewnętrznych aktywności. Ale czy możliwa jest pełna wolność? W środku miasta? Posiadając rodzinę? Mając swoje potrzeby? A także będąc odpowiedzialnym za zaspokajanie potrzeb innych? (dzieci) Nie jest możliwa. Zawsze istnieją jakieś ograniczenia i uwarunkowania. Zawsze też można działać im na przekór, ale też nie ma wolności od konsekwencji. A zresztą działanie "na przekór" nie jest przecież wolnością. Sami więc wybieramy swoje "ograniczenia". I w tym akurat jest wolność.
Ale czym jest wolność, której szukam ja? Co chciałam powiedzieć nazywając swój projekt wyzwalania siebie "hurriya"?
Teraz z perspektywy czasu widzę to inaczej. Może pełniej, a może jeszcze dużo mi brakuje do pełni. Na początku chodziło o wyzwolenie w sensie dosłownym z bardzo namacalnych ograniczeń. Wydawało mi się, że te ograniczenia związane są ściśle z pewnymi osobami, okolicznościami, miejscem itd. Na różne sposoby pojawiały się w mojej głowie drugie dna tej sprawy, ale sednem było wyzwolenie/odzyskanie wolności.  W międzyczasie, choć z wielkim trudem i nie raz wewnętrznym sprzeciwem zaczęłam rozumieć, że ograniczenia są we mnie. Że to, co dzieje się w życiu ma swoje źródło we mnie. I że nie zmienię tego, co na zewnątrz, nie zmieniając siebie. "Bądź zmianą, którą chcesz ujrzeć w świecie." No właśnie. Powiedziałam sobie, że muszę zmienić siebie. To już jakiś krok. Akceptacja swojej niedoskonałości i faktu, że sama jestem odpowiedzialna za swoje życie. Że to ja mogę je zmienić. Że nie muszę "najpierw" się wyzwalać. Zmiana jest wyzwoleniem. I wstąpiłam na drogę zmiany.
Czasem na początku jakiegokolwiek działania, może się wydawać, że to prosta i szybka sprawa. Zmienię i już. A tu się okazuje, że to cały proces. Że każdy krok jest zmianą. Że zmiana ma różne etapy. Że czasem można nawet (pozornie) cofnąć się do punktu wyjścia. Że wiele razy traci się nadzieję. Że zmiana często kosztuje utratę wiary w siebie. Że trzeba się mierzyć ze swoją słabością. Odkrywać, że niektóre rzeczy jeszcze nie są gotowe do zmiany. Że nie da się wszystkiego zmienić od razu. Potem nawet okazuje się, że to, co chcemy zmienić, również pełni jakąś rozwojową rolę w naszym życiu. Jest przydatne. I wtedy pojawia się głos: to może by tak... zostawić jak jest...? Nie, nie! Nie chcemy tkwić w zastoju! Przydatność tego, to właśnie pobudzanie do rozwoju i mobilizowanie do zmiany, poprzez swoją uciążliwość. Wszystko jest na miejscu. Skoro pojawia się chęć zmiany, to znaczy, że zmiana dzieje się.
Z m i a n a  d z i e j e  s i ę !!!
Kolejne schody, to odkrycie, że wcale nie jest tak, że im bardziej będziemy się starać tym sprawniej zajdą trwałe (?) zmiany. Bo może się okazać, że zmiana polega na odpuszczeniu. Na pogodzeniu się z faktem, że wszystko dzieje się we własnym tempie i że nie należy przyspieszać. Że nie da się przyspieszyć. Że nie ma sensu przyspieszać. Że wszelki stres wywołany chęcią zmiany powoduje jej blokowanie. A może nawet powstawanie nowych utrudnień w formie przekonań, że coś jest tak baaaardzo trudne i tak duuuuzo wymaga siły i uwagi. A gdyby po prostu robić, co się robi nie spiesząc się, to i tak by się wydarzyło, bez niepotrzebnych nowych blokad.
I tak, jestem w punkcie wyjścia. Nie, gdzieś po środku drogi. W poszukiwaniu zmiany, w poszukiwaniu siebie prawdziwej. Idę i się boję. A mimo to cały czas idę. W swoim tempie.

czwartek, 11 września 2014

Dobry dzień.

Dawno nie siedziałam bezczynnie rodząc pomysły. Raczej nastawiłam się na realizowanie wcześniej urodzonych tudzież wszelakich spraw zaległych. I dobrze. Przez chwilę nawet miałam wrażenie, że coś się ze mną stało i że nie uda mi się wrócić do siebie, tej siedząco-myślącej, czasem piszącej, a czasem zwyczajnie odlecianej. Ale nie. Na szczęście wszystko jest na miejscu. A nawet jest lepiej. Bo z drugiej strony nie można cały czas być siedząco- myślącą istotą. Czasem trzeba pędzić, działać, odhaczać itp. Po to by później móc się delektować chwilą. Niestety ja nadal tkwię w nadmiarze wszystkiego. Jest tego mniej, ale i tak dużo za dużo. (Albo to moje subiektywne odczucie.) Mój udział w Projekcie Zmiana niesamowicie mi pomógł. Zresztą jeszcze się nie zakończył, a nawet myślę, że się właśnie rozwija. Ale odkąd przystąpiłam do projektu wiele się zmieniło i wiele poszło do przodu. I z tego się bardzo cieszę. Zresztą wcale nie jest tak, że przez ten czas pędziłam, działałam i odhaczałam. Było wszystkiego po trochę. Równowaga. Chwile spokojnego siedzenia i delektowania się. I chwile w biegu. Co ciekawe, wszystkie te momenty odebrałam pozytywnie i nie czułam się zestresowana pędząc, ani winna siedząc. I to najważniejsze.

A teraz sobie trochę choruję, co stworzyło okazję do tego posta. Dzisiejsze plany się zmieniły, dzięki czemu mogłam zostać w domu. Dawno nie słuchałam muzyki godzinami, dawno nie czytałam książki bez ograniczeń czasowych, dawno nie miałam chwili całkowitego wewnętrznego odpuszczenia, dawno nie tańczyłam...

Jest dobrze.